Wyniki przeglądu literackich prac autorskich w formie prozy,
który został zorganizowany w ramach XXIII Dni Papieskich
i odbywał się pod hasłem
„…chcę wam powiedzieć […] nie ustawajcie w modlitwie”
(Jan Paweł II, Kalwaria Zebrzydowska 1979 r.)

 

UCZNIOWIE SZKÓŁ PONADGIMNAZJALNYCH I PONADPODSTAWOWYCH

I miejsce – nie przyznano

II miejsce – Natalia Wykręt „List” – ZS im. KEN w Kalwarii Zebrzydowskiej

III miejsce – nie przyznano

 

„List”
Wadowice, 6.02.1940r.

Drogi Karolu!

Pewnie mnie już nie pamiętasz, minęło kilka lat odkąd po raz ostatni się widzieliśmy.
Jak Ci idzie na studiach? Jesteś zdrowy? Jak się czuje Twój ojciec?

Przepraszam, że tak nagle zniknęłam z Wadowic, ale moja mama nie miała funduszy
na moja dalszą naukę i dlatego wysłała mnie do zamożnej ciotki do Krakowa. Wróciłam do
rodzinnego miasta po paru latach, aby wesprzeć finansowo mamę. Spotkałam się ze
wszystkimi naszymi znajomymi, ale ciebie już nie było. Dowiedziałam się, że wyjechałeś
studiować do Krakowa. Trochę się minęliśmy. Nie piszę tego listu tylko, aby się
usprawiedliwić, ale także żeby podziękować. Nadal dokładnie pamiętam nasze pierwsze
spotkanie. Mieszkałam w kamienicy nieopodal Twojego mieszkania. Zaszedłeś raz do
ogródka, w którym się bawiliśmy. Zauważyłeś wtedy dziewczynkę, która była poniżana,
ponieważ była biedniejsza od innych. Mogłeś pójść dalej, ale podszedłeś do mnie i stanąłeś w
mojej obronie. Miałam wtedy siedem lat, a Ty dziewięć. Powiedziałeś mi wtedy, abym się
modliła, a wszystko ułoży się dobrze. Pamiętam też jak w każde święta przynosiłeś mi
prezent z krótką wiadomością: „Wesołych świąt! Lolek”. Jako jedyny dawałeś mi prezenty,
bo oprócz Ciebie nie miałam innych przyjaciół, a mamie ledwo starczało na rybę na stół
wigilijny. Zawsze, kiedy po świętach spotykałam się z Tobą czułam się zawstydzona,
ponieważ nigdy nie mogłam dać Ci nic w zamian. Powtarzałeś mi wtedy, że wystarczy, abym
się modliła o zdrowie naszych rodzin. Pamiętasz mój pierwszy występ na scenie? Razem z
innymi uczniami z naszych szkół mieliście wystawić: „Romea i Julię”. Oczywiście, jak
można było się spodziewać, grałeś Romea. Zapraszałeś mnie na wszystkie próby.
Przygotowywaliście się miesiącami, ale dzień przed występem aktorka grająca Julię
rozchorowała się i musieliście szybko znaleźć zastępstwo. Wtedy poprosiłeś mnie o pomoc,
ponieważ wiedziałeś, że byłam na każdej próbie i znam teksty aktorów. Szykowaliśmy
przedstawienie cały dzień, aż do późnego wieczora. W dzień przedstawienia zjadała mnie
trema, widząc to wziąłeś mnie na tył Sali i zaczęliśmy się modlić. Po tym powiedziałeś, że
teraz wyjdzie nam znakomicie. Miałeś rację, udało się wspaniale. Od tego czasu wciągałeś
mnie w każde przedstawienie.

Na zakończeniu chciałabym Ci jeszcze raz bardzo podziękować. To dzięki Tobie
zrozumiałam, że oprócz Ciebie mam jeszcze kilkoro przyjaciół w Niebie i stałam się
silniejsza. Pozdrawiam Ciebie i Twojego ojca. Powodzenia na studiach.

Twoja droga przyjaciółka
Natalia Wykręt

 

UCZNIOWIE KLAS VII–VIII SZKOŁY PODSTAWOWEJ

I miejsce – Martyna Kokot „Moc koralików”- SP im. J. Korczaka nr 29 W Bielsku -Białej

II miejsce – Justyna Stanclik „Wciąż ufam” – SP im. J. Korczaka nr 29 W Bielsku -Białej

III miejsce – Aleksandra Rodak „Przecież to cud, że się wybudziła” – SP im. J. Korczaka  nr 29 W Bielsku -Białej

 

Martyna Kokot
Moc koralików

Zaczęło się to rok temu w kwietniu. Był to dla mnie i mojej rodziny bardzo ciężki
czas. Dowiedzieliśmy się, że moja mama jest chora na białaczkę i musi zostać w szpitalu.
Moje życie rozbiło się na miliony kawałków, które myślałam, że już nigdy nie uda poskładać.

Z tygodnia na tydzień widziałam, że mama czuje się coraz gorzej. Próbowała to przede
mną ukrywać, jednak, kiedy nie wiedziała, że patrzę, malowało się na jej twarzy cierpienie. W
domu atmosfera była napięta. Przy kolacji tata starał się zachowywać normalnie, ale z jego
oczu można było wyczytać strach. Każdy z nas po posiłku wracał do swojego pokoju. Tata
prawie zawsze w tym czasie dzwonił do babci. Słychać było, jak mówi:
– Mamo, nie mam już siły. Wiem, że Paulina potrzebuje teraz twardego i silnego ojca,
a Basia oparcia we mnie, ale ja nie daję rady – żalił się.

Nie wiem, co jeszcze mówił, bo nigdy nie chciałam tego słuchać. Włączałam wtedy
muzykę, zakładałam słuchawki, starając się zapomnieć o wszystkich problemach. Minęło pięć
tygodni. Gorliwie się przez nie modliłam, wierząc, że Pan Bóg mnie wysłucha. Zaczęłam się
jeszcze bardziej martwić, gdy po tym czasie okazało się, że mamie nie pomagają żadne
lekarstwa i czas zacząć chemioterapię. Byłam rozczarowana, że Bóg mi nie pomógł. Nie
straciłam jednak całej nadziei. Można powiedzieć, że przespałam ostatnie 3 miesiące nauki.
W szkole moja wychowawczyni często namawiała mnie do odwiedzenia psychologa.
Kategorycznie odmawiałam. Nie chciałam nikomu się żalić i rozmawiać o mamie. Nie byłam
na to gotowa. Codziennie po lekcjach wsiadałam w autobus i jechałam do szpitala. Przez to
moje oceny bardzo się pogorszyły. Chemioterapia nie pomagała, a wręcz przeciwnie. Mama
po dwóch tygodniach nie mogła podnieść się z łóżka, a jej włosy zaczęły jej wypadać. Już od
dawna nie widziałam na jej twarzy chociażby udawanego uśmiechu.
– Nie martw się, kochanie -mówiła, a ja starałam się nie płakać. – Będzie dobrze –
dodawała.
– Wiem mamusiu. Musi być! – odpowiadałam, a w myślach krzyczałam: „Boże
dopomóż! Proszę, daj jej siły!”. Jednak to nie pomogło.

Lekarz mówił tacie, że często tak się dzieje z pacjentami. Na początku czują się
gorzej, ale później jest coraz lepiej. Dali wtedy mojej mamie czas na nabranie sił. Po
kolejnych dwóch tygodniach kontynuowano leczenie. Niestety, w dalszym ciągu to nie
pomagało. Mama po miesiącu dalej nie mogła podnieść się z łóżka. Z każdym kolejnym
dniem było coraz gorzej. Powoli ulatywało z niej życie. Nie chciałam, żeby umarła. Nie wyobrażałam sobie życia bez niej. Pewnego dnia nie wytrzymałam i pobiegłam do gabinetu
lekarskiego.
– Doktorze, proszę powiedzieć prawdę. Widzę, że chemioterapia nie działa. Co będzie
z mamą?
– Myślałem, że chemioterapia zadziała, ale niestety nic się nie zmieniło. Mama
potrzebuje dawcy szpiku. Dzisiaj miałem porozmawiać o tym z twoim tatą.
– Ale ona przeżyje, prawda?
– Jeżeli znajdzie się dawca, to tak.
– A jeżeli nie?
– Musimy mieć nadzieję , Paulinko.

Ja jej już nie miałam. Pobiegłam do domu i płakałam. Już w nic nie wierzyłam.
Przestałam się modlić, chodzić do kościoła i odwiedzać mamę. Poddałam się.

Któregoś dnia, gdy siedziałam sobie w parku ze słuchawkami na uszach, zobaczyłam
starszego mężczyznę. Mógł mieć nawet 80 lat. Szedł przygarbiony trzymając ręce w
kieszeni. Nagle promienie słońca poraziły mnie. Okazało się, że odbiły się od srebrnego
wisiorka, który zwisał z kieszeni, bezwolnie się kołysząc. To był krzyżyk od różańca.
Przysłoniłam oczy, a mężczyzna spojrzał w moją stronę. Uśmiechnął się. Wtedy zdałam
sobie sprawę, że jeszcze nic straconego. Bóg daje mi znak, pokazuje, co robić, do kogo
kierować modlitwy. Wiedziałam już co mam robić. Wiedziałam, że z mamą będzie wszystko
dobrze, tylko muszę go znaleźć. Pobiegłam szybko do domu. Z komody wyciągnęłam
szufladę razem z zwartością. Były tam pamiątki i stare zdjęcia. Na dnie ujrzałam białe
koraliki. Różaniec miał już parę lat, ale wyglądał jak nowy. Nic dziwnego, większość czasu
przeleżał w komodzie.

Od tej pory nie rozstawałam się z nim. Codziennie odmawiałam różaniec. Jednak nie
były to już puste słowa. Zaczęłam też przychodzić do mamy. Było z nią bardzo źle, ale teraz
wiedziałam, że ani ja, ani ona nie możemy się poddać. Po dwóch tygodniach zdarzył się cud.
Znalazł się dawca! Skakałam z radości. Jeszcze tego samego dnia zrobiono operację mamie.

Na szczęście przeszczep się powiódł. Mama musiała zostać jeszcze 3 tygodnie w szpitalu,
ale czuła się o wiele lepiej. To był bardzo trudny czas. Nauczył mnie, że nigdy nie można
tracić nadziei i wiary ani zaprzestawać modlitwy.

Teraz, kiedy to piszę, znów siedzę na parkowej ławce. Widzę zbliżającą się znajomą,
zgarbioną postać. Mężczyzna porusza ustami, a z ręki zwisa mu stary, drewniany różaniec.
Sięgam do swojej kieszeni i dotykam perłowych koralików…

 

Justyna Stanclik
Wciąż ufam

Grudzień. Za oknami prószył śnieg. Tego dnia życie ośmioletniej Zosi zmieniło się
całkowicie. Byłem przy niej, gdy usłyszała diagnozę lekarską. Białaczka.
Mała dziewczynka nie rozumiała, czemu jej mama płacze. Nie wiedziała, że od tego
momentu jej życie zmieni się diametralnie. Mijały tygodnie za tygodniami, a Zosia częściej
odwiedzała szpital, przyjmowała chemię, przez co jej śliczne, blond włosy wypadały
garściami. Czuła się coraz gorzej. Przez godziny spędzone na szpitalnym łóżku wpatrywała
się w krzyż, który dawał jej nadzieję na wyzdrowienie. W domu starała się być silna, by nie
martwić swoich młodszych braci i siostry. Jednak w głębi duszy dziewczynka nie
pojmowała, czemu to ją spotkał taki los. Białaczka odebrała jej beztroskie chwile
dzieciństwa.

Pewnego wieczoru Zosia, siedząc przy otwartym oknie, wpatrywała się w niebo
pełne migoczących gwiazd. Wtedy ośmiolatka wzięła kartkę i napisała list…

Drogi Boże,
proszę Cię, pomóż mi w walce z tą chorobą, bo ja już nie mam siły. Wiem, że Ty, Jezu,
wycierpiałeś dużo na krzyżu za nas, dlatego do Ciebie się zwracam. Ulituj się nade mną
i ulecz mnie z tego nowotworu. Ty jesteś wszechmogący i miłosierny. Ufam Tobie Jezu, więc
przyjmę wszystko, co na mnie ześlesz, mogę nieść wraz z tobą krzyż cierpienia.

Twoja Zosia.

Potem wychyliła się przez okno i wypuściła list. Mocno dmuchnąłem, żeby wiatr
niósł go ponad światem.
Przez dłuższą chwilę Zosia siedziała na parapecie, powtarzają te kilka słów:
– Jezu, ufam Tobie.
Bała się śmierci, nie chciała opuszczać swej rodziny. W końcu zasnęła niespokojnym
snem, a ja okryłem ją moimi skrzydłami, by choć na chwilę zapomniała o cierpieniu. Mijały
miesiące, a stan zdrowia dziewczynki pogarszał się. Okazało się, iż białaczka coraz bardziej
postępuje, lekarze byli bezsilni. Kolejne tygodnie Zosia spędzała na oddziale
onkologicznym, lecz jej rodzice nie tracili nadziei na cud, bo tylko on mógł uratować ich
córeczkę. Dni na w szpitalu dłużyły się dziewczynce. Przechodziła przez liczne terapie, które
nie dawały oczekiwanych rezultatów. Za dnia mimo walki z chorobą starała się być wesoła,
by nie martwić jeszcze bardziej swoich najbliższych. W szpitalu poznała wiele dzieci, które
też były chore na nowotwory. Pocieszał ją ten fakt, że nie była z tym sama. Choroba stała
się częścią jej życia i czasami udawało się jej o niej zapomnieć. Jednak nikt nie wierzył w to,
iż Zosia wyzdrowieje.

Minął rok od dnia, w którym dowiedziała się, że jest chora. Znów był grudzień.
Zosia przypomniała sobie o liście do Boga. Czy dotarł do Niego? Czy On go przeczytał?
Czy wie cokolwiek na jej temat? Ja już znałem odpowiedź.
Jeszcze przed Bożym Narodzeniem Zosia przeszła kolejnych kilka badań. Mina
lekarzy nic jej nie mówiła. Niczego nie rozumieli. Okazało się, że białaczka ustępowała.
Rodzice dziewczynki wierzyli, że stał się cud. Inni nazywali to szczęściem, przypadkiem.
Zosia domyśliła się, że jej list trafił do odbiorcy. Modlitwy zostały wysłuchane.
Dziewczynka płakała z radości. Poczuła, że odkąd Bóg jest przy niej, podoła wszystkiemu.
Przez kilka tygodni była na obserwacji, ale jej stan ulegał poprawie. Mogła chodzić do
szkoły i bawić się z rodzeństwem.
Minęło kilka lat. Zosia jest już mądrą, dojrzałą dwunastolatką, lecz ja nadal nad nią
czuwam. Na jej twarzy nie widać śladów cierpienia. Jest szczęśliwa i wiecznie zajęta. Mam
przy niej sporo roboty! Niełatwo upilnować współczesną nastolatkę. Czasem mam jednak
chwile wytchnienia. Wtedy Zosia siada przy oknie, podpiera głowę na rękach i szepce,
patrząc w niebo:
– Wciąż Ci ufam, Jezu…

 

Aleksandra Rodak
Przecież to cud, że się wybudził…

Otworzyłam swoje powieki, gdy poczułam na twarzy jasne promienie przedzierające się
przez rolety. Wstałam i podreptałam do ciemnej szafy, która znajdowała się obok mojego łóżka.
Pokój był mały, ale za to przytulny. Sięgnęłam po czarne spodnie i bordową bluzę, która sięgała
do połowy ud. Z tym zestawem poszłam do łazienki, która była połączona z moim pokojem.
Założyłam szybko odzież i podeszłam do toaletki, chcąc zrobić delikatny makijaż, który składał
się z tuszu do rzęs i korektora. Była równa trzynasta. Za kwadrans miałam być na swoim
podjeździe, gdyż Logan obiecał, że zabierze mnie do parku.
Miałam dziwne przeczucie, że dzisiaj coś się stanie. Spojrzałam na wiszący krzyż.
Wypowiedziałam oklepaną formułkę, dodając też kilka słów od siebie. Ostatni raz zerknęłam na
Jezusa, który był przybity do krzyża, i westchnęłam. Zbiegłam schodami na dół do kuchni, aby
napić się kawy. W drodze do jadalni, poczułam wibracje w tylnej kieszeni spodni. Odblokowałam
urządzenie, aby odczytać SMS.

Od Logan: Czekam przed domem 😉

Do Logan: Już wychodzę!

– Nici z kawy… – sarknęłam, zakładając buty i zgarniając płaszcz, gdyby miało się
rozchmurzyć.
– Cześć – powiedziałam, całując go w policzek. Otworzył mi drzwi od swojego auta,
odpowiadając przy tym uśmiechem. Po kilku sekundach zajął miejsce obok mnie.
– Komendant do mnie dzwonił, ale odrzuciłem połączenie – powiedział, odpalając silnik.
– To mogło być coś ważnego – zabrałam głos, patrząc na niego.

Miał czarne włosy i błękitne oczy, które w tym momencie patrzyły uważnie na drogę.
Ubrany był w ciemne spodnie i jasną bluzę z napisem POLICJA. Byłam z niego ogromnie dumna.
Praca w komisariacie od zawsze było jego marzeniem, a teraz się spełnia.
– Wątpię, pewnie jakaś błaha sprawa – mruknął.
Uśmiechnęłam się i odwróciłam w stronę okna, gdyż obok nas rozprzestrzeniał się piękny widok
gór.
– Kiedy będziemy na miejscu? – zapytałam po chwili milczenia.
– W zasadzie to już – odpowiedział, parkując samochód na jednym z wolnych miejsc.
Usłyszałam dzwoniący telefon. Już miałam sięgnąć do swojej kieszeni, lecz to nie było
moje urządzenie. Spojrzałam na Logana, który patrzył ze skupieniem na telefon. Po kilku
sekundach odebrał. Wysiadłam z samochodu, chcąc mu dać trochę prywatności. Spojrzałam z
zachwytem na widok, który rozciągał się przede mną. Rodzice wraz z dziećmi bawili się na
pobliskim placu, a staruszkowie siedzieli na ławce, podziwiając widoki.
– Agnes… – mruknął chłopak, podchodząc do mnie.
– Co się stało? – spytałam, marszcząc brwi.
– Muszę jechać do pracy… Podobno to najważniejsza akcja w całym moim
dotychczasowym życiu. Mam szansę na awans – powiedział, patrząc na mnie z radością i
smutkiem.
Cóż… Rzadko zdarzało się, że błękitnooki wyruszał na jakąś ważną akcję. Wiedziałam, że
go nie zatrzymam, a poza tym nie byłabym w stanie mu tego odebrać. On kocha ten zawód i
wszystko, co z tym związane, lecz miałam pewne wątpliwości. Co jeśli mu się coś stanie?
– Dobrze, jedź, ale błagam.. Uważaj na siebie – rzekłam, wysyłając mu śnieżnobiały
uśmiech.
– Wynagrodzę ci to – odparł, wsiadając do samochodu.
Westchnęłam, gdyż wiedziałam, że czeka mnie półgodzinny marsz.
_____________
Siedziałam na kanapie i oglądałam mój ulubiony serial. Logan nie dzwonił od kilku
godzin. Zaczęłam się strasznie martwić, gdyż zawsze szybko odpisywał. W pewnym momencie
usłyszałam pukanie do drzwi. Zatrzymałam serial i udałam się w stronę drzwi. Pociągnęłam za
klamkę i zobaczyłam policjanta.
– Panna Reece? – spytał, patrząc na mnie wyczekująco.
– Tak, coś się stało? – odpowiedziałam, marszcząc brwi.
– Niestety muszę panią poinformować, iż Logan Carter podczas walki został postrzelony –
powiedział, wysyłając mi współczujące spojrzenie.
Otworzyłam szeroko usta i przyłożyłam dłoń do ust. W moich oczach pojawiły się łzy,
które powoli zaczynały kreślić sobie drogę na moich policzkach.
– Co z nim? – szepnęłam, trzymając się komody, gdyż zachwiałam się niebezpiecznie.
– Żyje. Ale zapadł w śpiączkę – mruknął, kładąc pocieszająco dłoń na moim ramieniu.
– Czy mógłbyś mnie do niego zawieźć? – spytałam, ocierając łzy.
– Oczywiście, chodźmy – powiedział, idąc w stronę auta. Wyszłam za nim uprzednio
ubierając obuwie. Zamknęłam drzwi do domu i włożyłam klucz do doniczki. W szybkim tempie
wsiadłam do radiowozu. Mężczyzna od razu odpalił silnik i ruszył. Czułam, że coś będzie nie tak.
Moje przeczucia z rana się sprawdziły. Co jeśli Carter się nie zbudzi? Co ja wtedy zrobię? Nie
potrafię wyobrazić sobie życia bez niego. Mogłam mu zabronić iść….
– Już jesteśmy – rzekł, patrząc na mnie.
Nawet nie zauważyłam, kiedy znalazłam się przed szpitalem. Pognałam szybkim krokiem w
stronę izby przyjęć. Za ladą siedziała recepcjonistka.
– Dzień dobry. Ja do Logana Cartera – powiedziałam, drżącym głosem.
– Och, to ten policjant? Mam rację? Drugie piętro, pokój 78 – oznajmiła, zerkając na
komputer.
– Dziękuję – stwierdziłam, idąc już w stronę sali. – 75, 76, 77 – odliczałam pod nosem.
Zobaczyłam długo wyczekiwany przeze mnie pokój. Przez chwilę zawahałam się, czy
wejść. Obawiałam się tego, co tam zobaczę. Chwyciłam za klamkę i otworzyłam powoli drzwi.
– Logan… – mruknęłam, widząc go podpiętego do różnych urządzeń. Wszędzie wokół
niego znajdowały się kable. Przysunęłam sobie krzesło do jego łóżka. Objęłam swoją dłonią jego
dłoń. Była taka bezwładna… Zaczęłam cicho pod nosem łkać. Co jeśli się nie wybudzi?
– Przepraszamy, ale musi Pani już iść. Czas wizyt się skończył – sucho stwierdziła
pielęgniarka, ubrana w fartuch.
Spojrzałam na zegarek. Rzeczywiście, była już ósma wieczorem. Pogłaskałam policzek Logana i
wstałam, aby wyjść. Musiałam odwiedzić jeszcze jedno miejsce…
_____
Stałam przed kościołem. W środku nie było prawie nikogo. Usiadłam w pierwszej ławce.
Zaczęłam się cicho modlić do Boga:
Wiem, że dawno się nie odzywałam. Przepraszam. Głupio mi, bo znów chciałam Cię o coś
prosić… Słowa same pchały się do ust. Nie wiem, kiedy minęła godzina. Wyszłam z kościoła i
skierowałam się do domu.
_____
Minęło kilka tygodni od wypadku Logana. Byłam dzisiaj w szpitalu u niego. Codziennie
tam jestem. W kościele też. Modlę się o to, aby się ocknął. Nie tracę wiary. Gdy wychodziłam z
kruchty, nagle zadzwonił mój telefon. Wyszłam szybko na zewnątrz, żeby odebrać.
– Przepraszamy, że niepokoimy Panią o tak późnej porze, lecz Pan Logan się wybudził –
odezwał się damski głos. Od razu się rozłączyłam, nie dając kobiecie odpowiedzi.
Odwróciłam się w stronę kościoła i uśmiechnęłam szeroko. Szepnęłam ciche: Dziękuję i
pobiegłam w stronę szpitala. Przecież to cud, że się wybudził. Wpadłam zdyszana do sali nr 78.
– Logan! – krzyknęłam, nie hamując swojej radości.
Podbiegłam do łóżka. Mój wzrok zatrzymał się na łańcuszku wiszącym na szyi chłopca.
Na jego piersi dojrzałam srebrny krzyżyk. Uśmiechnęłam się. Na świecie nie ma przypadków.
Wiedziałam, komu mam dziękować. To dzięki Niemu. Nigdy nie czułam takiego spokoju…
Odetchnęłam z ulgą.

 

UCZNIOWIE KLAS VII I VIII SZKOŁY PODSTAWOWEJ
I miejsce – nie przyznano

II miejsce – nie przyznano

III miejsce – Judyta Żak „Pamiętnik pielgrzyma” – SP im. Jana Pawła II w Stanisławiu Dolnym

Wyróżnienie – Kacper Badaczewski „Chcę wam powiedzieć” – SP im. J. Korczaka  nr 29 W Bielsku -Białej

 

Judyta Żak
Pamiętnik pielgrzyma

Dziś nadszedł ten dzień. Dzień, w którym ponownie udam się na
pielgrzymkę. W sumie to dla mnie żadna nowość, gdyż byłam już na
niej kilka razy. Chodzę co roku, więc zdążyłam się przyzwyczaić do 7-
dniowej wędrówki. A jednak każdy rok jest inny. Ekscytuję się tak
samo, jak za pierwszym razem. To było tak dawno temu, ale teraz te
wspomnienia wydają się bardzo bliskie. Cieszę się, że znowu zobaczę
flagę z napisem : ,,PIELGRZYMKA KALWARYJSKO-
LANCKOROŃSKA NA JASNĄ GÓRĘ „. Cieszę się, że znowu będę
mogła z dumą nosić plakietkę, na której będzie widniał napis : ,,siostra
Judyta”. Świetnie pamiętam moją pierwszą pielgrzymkę. Miałam 6 lat,
byłam dość chorowitym dzieckiem. Właśnie dlatego udałam się do
Częstochowy. Wcześniej nie miałam pojęcia, że taka wyprawa jest
możliwa. Powiedziała mi o tym moja mama. Trochę martwiła się, że nie
dam rady, ale ja w momencie w którym to usłyszałam, podjęłam
decyzję. Pójdę na pielgrzymkę. Choć moją intencją było zdrowie,
przyświecał mi jeszcze inny, główny cel. Jestem jedynaczką. Zawsze
chciałam mieć rodzeństwo, a konkretnie brata. Jako że moja rodzina
jest bardzo religijna, postanowiłam wymodlić sobie rodzeństwo, właśnie
idąc na pielgrzymkę. Chciałam dać świadectwo. Świadectwo potęgi
wiary. Dzisiaj, kiedy to wspominam, w kąciku mojego oka pojawia się
łza. Te wspomnienia są szczęśliwe, ale również wzruszające. Jestem
wrażliwą dziewczyną. Od tamtej pory minęło kilka lat. Nadal jestem
jedynaczką, ale nie tracę nadziei. Wymodliłam zdrowie razem z mamą.
To moje świadectwo, a dam ich jeszcze więcej. I właśnie dlatego jestem
dziś tutaj, na Kalwarii. Ponownie wyruszę w długą drogę przepełnioną
śmiechem słońca i płaczem deszczu. Będę szła przez łona natury ze
śpiewem ptaków w uszach i bezkresnym niebem no horyzoncie,
którego granice sięgają tak daleko jak moja wyobraźnia. Będę
odpoczywać na zielonych, ukwieconych łąkach oraz zwiedzać gęste
lasy. Będę mogła oderwać się od żmudnej rutyny codziennego życia i
zaznać czegoś nowego, choć tak dobrze znanego. Będę mogła wielbić
Pana razem z innymi ludźmi, którzy tak jak ja idą do Matki aby ją o coś
poprosić i podziękować. Poznam również mnóstwo nowych, ciekawych
osób. Ale pielgrzymka to nie tylko radość. Pielgrzymi oprócz uśmiechów
na twarzach, niosą na plecach swój własny krzyż. Każdy ma jakieś
problemy, trudności oraz żale. Na pielgrzymce idą ludzie z trudną
przeszłością, aby wyżalić się naszej kochanej Matce. Takim żalem
może być strata kogoś bliskiego albo trudna sytuacja w rodzinie. Te
żale są jak łzy , uczucia które dusimy w sobie. Dlatego ludzie chodzą na
pielgrzymki. Idziemy się wypłakać Matce Bożej. Ta potrzeba pcha nas
do przodu. Jest ciężko. Ale musimy przezwyciężyć trudności. Dlatego
idziemy w upale i w ulewie, pod górę i przez bagna, pokonujemy burze
oraz własne blokady emocjonalne takie jak strach. Życie to nie bajka,
nikt nie mówił, że zawsze będzie kolorowo. Dlatego pomagamy i
wspieramy siebie nawzajem, przezwyciężamy ból, aby dojść do celu.
Tym jest pielgrzymka. Nie raz było ciężko, ale dawaliśmy radę.
Pielgrzymka uczy życia. Idziemy do Boga i modlimy się do Niego, aby
nas wspomógł. Idziemy do Matki, aby się jej wypłakać i prosić o
wstawiennictwo u Jej syna Jezusa. Te cele nam przyświecają i dlatego
nie możemy się poddać. Podczas tych 6 pielgrzymek poznałam wiele
ludzi, a zarazem wiele wzruszających historii. Nauczyłam się jednego :
Nigdy się nie poddawaj, choćby jak było ciężko, bo czuwa nad tobą
Ten, który zmartwychwstał. Życie człowieka to jego świadectwo.
Pielgrzymi często piszą swoje świadectwo potem i łzami. W ten sposób
dajemy świadectwo wiary. Nie poddamy się, ponieważ mamy Boga. I
dlatego chcę kolejny raz wejść do Częstochowy z uśmiechem i łzami
szczęścia na twarzy. Tak samo jak wiele innych ludzi, podczas
wchodzenia na Jasną Górę mam w sercu wiele pozytywnych uczuć.
Chcę ponownie przeżyć te szczęśliwe i czasem ciężkie chwile, których
nigdy nie zapomnę. I dlatego tu dzisiaj jestem. Każda pielgrzymka jest
wyjątkowa na swój sposób. Ale tą różnicę rozpozna tylko pielgrzym.
Dlatego weź swój krzyż i chodź razem ze mną chwalić Pana !

Wyniki przeglądu literackich prac autorskich XXIII Dni Papieskich – proza