Głos pasterza
4 Niedziela Wielkanocna – Rok A
Ja jestem bramą owiec. […]
Jeżeli ktoś wejdzie przeze Mnie,
będzie zbawiony – […]
Ja przyszedłem po to,
aby owce miały życie
i miały je w obfitości (J 10,7-10)
Bacówka Filasa pod szczytem Turbacza w Gorcach była wśród
turystów dobrze znana z gościnności i chętnie odwiedzana.
W roku 1955 odwiedził ją w czasie wycieczki prof. Stefan
Swieżawski, a wspomnienie zamieścił w swoich pamiętnikach.
„W samym schronisku nie było absolutnie miejsca, więc
Krzysztof zaprowadził nas na halę do bacy Filasa, z którym
pokonferował i po chwili ulokowaliśmy się na nocleg
w autentycznej bacówce. Leżeliśmy na cetynie (gałązki drzew
iglastych) położonej na pryczach, na które wchodziło się
po drabinie. Przylegał ten „balkon” z pryczami do ściany
z bierwion, między którymi były tak duże szpary, że można było
widzieć, co się dzieje na zewnątrz, a wiatr (listopadowy) zawiewał
do środka. Wewnątrz słabym płomieniem paliło się ognisko pod
watrą i odpoczywali juhasi ze słabszymi owcami, które nie mogły
nocować na dworze. Choć byliśmy mocno zmęczeni całodziennym
marszem i deszczem, trudno było usnąć. Wreszcie zasnąłem,
ale budziłem się często i zerkałem, co dzieje się na zewnątrz
i wewnątrz bacówki. Nigdy nie zapomnę przebudzenia koło
trzeciej nad ranem. Wszyscy spali. Nad kamienną taflą watry stał
w ramce oprawny zszarzały ze starości obrazek cudownego Pana
Jezusa bolesnego z Sącza. Pod tym obrazkiem klęczał na klepisku
najmłodszy (może 12-letni) juhas – i przepięknie, w wielkim
skupieniu i długo modlił się. Patrzyłem na niego przez przymrużone
powieki, a on myślał, że wszyscy mocno śpimy. Gdy skończył,
poważnie zrobił wielki znak krzyża i wyszedł na dwór pełnić swą
służbę, a więc w razie potrzeby chronić owce przed wilkami,
które grasowały wówczas w tamtejszych lasach”.
Zmienił się obraz Gorców – obecnie nie ma już pasterzy, nie ma
też bacówek, natomiast pielgrzymi odwiedzający Palestynę, patrzą
na te same krajobrazy i spotykają podobnych pasterzy, jak w czasach
głoszenia Ewangelii. Plastyczny opis owczarni, pasterza i bramy
zaczerpnął Jezus z życia pasterskiego w swojej Ojczyźnie.
Do zagrody przychodzi pasterz, wyprowadzający codziennie
owce na pastwisko. Zna go odźwierny i wpuszcza miedzy owce.
On znanym dla owiec głosem daje im znać, że wyprowadzi je na
pastwisko. Staje na ich czele, a trzoda z zaufaniem podąża za nim.
Takiemu pasterzowi przeciwstawia Chrystus innego, który
„wdziera się inną drogą, ten jest złodziejem i rozbójnikiem”.
Jezus jest nie tylko dobrym pasterzem, On jest bramą. „Jeżeli ktoś
wejdzie przeze Mnie – zapewnia – będzie zbawiony – wejdzie
i wyjdzie, i znajdzie paszę” (J 10,9). Przyszedł, aby owce miały
życie i miały je w obfitości (por. J 10,10). Chrystus przekazuje
ludziom zbawienną naukę, wskazuje drogę prowadzącą do Ojca.
Prowadzi swoje owce ku pełni życia wiecznego. Ewangeliczny
dobry pasterz jest od początku istnienia chrześcijaństwa wzorem
dla następców apostołów. Przypowieść ostrzega też przed
napastnikami, którzy przychodzą jako złodzieje, „tylko po to,
aby kraść, zabijać i niszczyć” (J 10,9). Ewangelista Mateusz
zapisał więcej: „Strzeżcie się fałszywych proroków, którzy
przychodzą do was w owczej skórze, a wewnątrz są wilkami
drapieżnymi. Poznacie ich po ich owocach” Mt 7,15-16).
Głos «pasterza» powinien być bez trudności rozpoznawalny
przez «owce». Święty Jan Paweł Wielki miał taki głos; odróżniający
go od innych nie tylko pod względem brzmienia, melodyki –
dar charakterystyczny, ujawniający się od urodzenia, potem
kształtowany w dobrej szkole artystycznej Mieczysława
Kotlarczyka. Ten głos posiadał dynamikę wewnętrzną, związaną
z bogatą osobowością, rozwiniętą na rozmowach z Bogiem.
Wszystkie cechy jego głosu przyciągały słuchaczy i pomagały
w odbiorze przekazywanych przez mówiącego treści. Wielu z nas
do dziś pamięta przemówienia Ojca Świętego Jana Pawła II,
wygłaszane podczas pielgrzymek do Ojczyzny, jakbyśmy
je słyszeli w ostatnich dniach.
W niedzielę 10 maja 1981 roku św. Jan Paweł Wielki odprawił
Mszę św. w parafii św. Tomasza z Akwinu, gołym niebem,
ponieważ nie posiadała jeszcze kościoła. W homilii nawiązał
do czytań liturgicznych: „Chrystus w dzisiejszej liturgii nazywa
siebie samego nie tylko «pasterzem», lecz także «bramą owiec»
(J 10,7). W ten sposób Jezus zestawia razem dwie różne przenośnie
szczególnie wyraziste. Obraz «pasterza» przeciwstawiony jest
obrazowi «najemnika» i służy do podkreślenia całej głębokiej
troski Jezusa o swoją trzodę, którą my jesteśmy, aż do punktu
całkowitego oddania siebie samego za nasze zbawienie: «Dobry
pasterz daje życie swoje za owce» (J 10,11). Po tej linii wyrazi się
także List do Efezjan «Chrystus umiłował Kościół i wydał za
niego samego siebie» (Ef 5,25). Do nas należy uznać w Nim
jedynego naszego Pana i postępować «za Jego głosem»
(por. J 10,4), unikając przypisywania tych cech jakiemukolwiek
najemnikowi ludzkiemu, który ostatecznie «nie troszczy się
o owce» (por. J 10,12), lecz tylko o swoją korzyść. A to rozważanie
doprowadza nas do zrozumienia drugiego obrazu «bramy». Jezus
mówi: «Jeśli ktoś wejdzie przeze Mnie, będzie zbawiony – wejdzie
i wyjdzie, i znajdzie paszę» (J 10,9). Tymi słowami potwierdza to,
co później będą głosili Jego Apostołowie: «Nie dano ludziom
pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być
zbawieni» (Dz 4,12). Przez Niego jedynie mamy dostęp do Ojca
(por. Ef 2,18; 1 P 3,18). I w Nim całe nasze życie znajduje swoją
najprawdziwszą wolność ruchu: «Wszystko, cokolwiek działacie
słowem lub czynem, wszystko czyńcie w imię Pana Jezusa»
(Kol 3,17). Ten obraz tak bogaty w prawdę paschalną jest właśnie
przed naszymi oczyma w liturgii dzisiejszej niedzieli.
Czy wystarczy patrzeć tylko na ten obraz, i może pozwolić sobie
zachwycić się nim? Trzeba coraz bardziej wydobywać z niego to
wezwanie Boże, które jest wpisane głęboko w ten wspaniały obraz
biblijny. Trzeba usłyszeć to wezwanie. Trzeba je przyjąć jako
skierowane do każdego z nas. Przyjąć je sercem i życiem”.
Historia chrześcijaństwa pokazuje nieustanną aktualność Jezusowej
przypowieści o pasterzach i owczarni. Zbawienny głos zwykłego
pasterza pomógł uczestnikom znanej katastrofy, która urosła
do rangi symbolu. Ks. Thomas Byles z Anglii znalazł się
na pokładzie Titanica. Płynął do Nowego Jorku pobłogosławić
ślub brata Williama. Poza więzami krwi złączyła ich wspólna
droga do katolicyzmu. Po zderzeniu się Titanica z górą lodową
ks. Thomas stał się przewodnikiem duchowym w najtrudniejszych
godzinach dla zagrożonych śmiertelnie pasażerów. Najpierw
wpływał na opanowanie paniki, słuchał spowiedzi, w międzyczasie
odmawiał z ludźmi Różaniec i odprowadzał wielu do łodzi
ratunkowych. Przy coraz większym zagrożeniu jego posługa
religijna stawała się jedyną pociechą. Na każdą propozycję
odpłynięcia w szalupie, reagował odmową. Ostatni świadkowie
przekazali, że ks. Thomas pozostał z resztą ludzi, koło setki,
którzy nie mogli się ratować. Orkiestra grała do końca pieśń
„Być bliżej Ciebie chcę, o Boże mój”, ksiądz po udzieleniu
generalnego rozgrzeszenia odmawiał z ludźmi Różaniec.
Ci, którzy przeżyli, przekazali też inne wiadomości.
Po wypłynięciu statku ks. Thomas umówił się z kapitanem
Smithem, że będzie odprawiać Mszę dla chętnych pasażerów.
Już w sobotę 13 kwietnia długi czas spowiadał chętnych.
W niedzielę podczas Mszy św. w ostatniej homilii przekonywał,
że modlitwa i sakramenty są konieczne dla duszy, jak koło
ratunkowe podczas katastrofy. Tragedia na statku rozegrała się
dnia następnego, w poniedziałek 15 kwietnia 1912 roku.
Ks. Stefan Misiniec